Po dość znacznej przerwie, powracam do życia. Zacznę od wpisów nt. diet, myślę, że będę publikować je cyklicznie na zmianę z moim TŻ. Recenzje kosmetyków także się pojawią, powoli wraca mi wena :)
Cześć wszystkim, z
tej strony Michał. Pierwszy raz piszę artykuł dla bloga modo... wróć,
lifestyle’owego, więc czytacie na własne ryzyko.
Od początku. Cała przygoda z redukcją wagi, rzeźbieniem i zwiększaniem
efektywności mięśni zaczęła się w październiku 2012 z początkiem roku
akademickiego. Studia na kierunku fizjoterapia z wysiłkiem fizycznym mają
wspólnego tyle, co na papierze. Mianowicie jeden WF w tygodniu, 45 minut basenu
i 1,5 h Kształcenia Umiejętności Ruchowych (KUR). Realia rynku pracy są jasne:
przetrwają najsilniejsi, a terapeuta nie będący w stanie wykonać 6 godzin
biernych ćwiczeń/masażu jest wart tyle, co (bez urazy, tak się mówi dla
motywacji) ludzie po europeistyce i ASP.
Osobiście wybrałem sobie mało praktyczny sport w fizjoterapii – bieganie.
Zaczynałem 4 lata temu, po roku 1.
półmaraton, po 2gim pełny. Do kolekcji można dorzucić kajakarstwo turystyczne -
7 lat i ratownika WOPR od 3 lat.
Po takim CV leci pytanie: więc po co dieta i cały ten program ćwiczeń?
Odpowiedź: AMBICJA.
Pierwsze ważenie pokazało równe 80 kilo przy 1,83 metra. Tabela BMI pokazuje
wagę prawidłową bliżej nadwagi. Najbardziej irytował mnie brzuch, jak to u
mężczyzn główny zbiornik tłuszczu. Do listy dopisać można kiepskiej wielkości
biceps i wąskie plecy. Swoją przemianę
oparłem na 2 filarach:
1. Ćwiczenia:
- siłowe 3 razy w tygodniu (2 razy uczelniana siłownia, raz kalistenika w domu)
- trening sekcji pływackiej 90 min raz w tygodniu
- dwa razy w tygodniu co najmniej 10 kilometrów biegu
2. Dieta:
I tutaj zaczyna się główny temat, który miałem poruszyć. Nie uznaję żadnej
specjalnej diety. Nie uznaję odmawiania sobie przyjemności z jedzenia
ulubionych potraw itp. Nie uznaję także głodzenia się i aptecznych cudownych
herbatek i kapsułek. Moja dieta opiera się na matematycznym wyliczeniu spalania
kalorii, ale po kolei. Jako facet w wieku 20 lat przy umiarkowanej aktywności
fizycznej (uczelnia i codzienne czynności) mam zapotrzebowanie na 2500 kcal na
dobę. I na tym kończą się obliczenia, rachunki i podobne zbędne kombinatorstwo.
Skoro moja waga wzrosła do 80 kg i nie jestem z niej zadowolony to oznacza
jedno z dwóch:
- pochłaniam zbyt wiele kalorii np. w przekąskach + jedzenie na noc, nieregularnie
- zbyt mało spalam w wyniku mojej aktywności umysłowej i fizycznej
Ponieważ nie wiem co stanowiło problem z nadwyżką kalorii postanowiłem:
- realizować pkt.1, aby podnieść tygodniowy limit wykorzystywanych kalorii do
2100+
- jeść o regularnych porach dokładnie to samo jedzenie co przed listopadem ( w
tym tez fast foody)
- do minimum znieść podjadanie szczególnie po 19stej
Z pobieżnego rachunku mój tygodniowy bilans energetyczny powinien wynosić co
najmniej 3500 kcal.
Cały misterny plan przynosi efekty. Mianowicie:
1. Waga spadła w 3 miesiące do 75,5 kg.
2. Mam zdecydowanie lepsze samopoczucie, pomimo zimy, która nie chce się
skończyć.
3. Rezygnuję z ćwiczeń na siłowni na rzecz pełnej kalisteniki 3 razy w tygodniu
+ codziennie 6 Weidera (artykuły na ten temat wkrótce), prowadzonej przez
mojego znajomego od czasów gimnazjum przez liceum i studia.
4. Nadal opycham się kebabami i domowymi obiadami. Jadam mało surówek i warzyw,
nadrabiam owocami.
Przyzwyczajenia żywieniowe nie zmieniły się nic, a nic. Moim zdaniem to jest
powodem mojego dobrego nastroju.
5. Wprowadzam do diety więcej produktów mlecznych:
- 1 litr mleka dziennie
- 2 jogurty dziennie
- 200g twarożku po treningach
Zawsze lubiłem mleko i jego przetwory, toteż odrobina więcej ich w codziennym
jadłospisie nie stanowiła problemu.
Po miesiącu kalisteniki i przy końcu 6 Weidera efekty są miażdżące. Nigdy w
życiu nie czułem takiej zmiany. Moja siła wreszcie zaczęła być funkcjonalna, a
ciało nabierało kształtów. Mogłem rozpoznać na sobie poszczególne mięśnie i ich
kształty biorąc do ręki atlas anatomiczny. Waga spadła do wymarzonych 72
kilogramów.
Waga wskazuje równe 75 kg. Nadal jem to, na co mam ochotę, w miarę
regularnych porach, bez wariackiego spoglądania na zegarek. Ograniczam produkty
zbożowe i mleko za radą szefowej, ale w granicach zdrowego rozsądku, nie
przymusu i szantażu. Pożegnałem się z klubem kalisteniki, ponieważ cała piękna
idea sprowadziła się teraz w moim odczuciu do pieniędzy. Postawiłem na samodzielny
trening na lokalnym placu zabaw (ławki, drążki, poręcze) i jestem bardzo
zadowolony z efektów.
W ramach podsumowania:
Nie musisz katować się dietami i odmawiać
sobie przyjemności z jedzenia tego, co lubisz. Postaraj się nie podjadać i
jadać tak regularnie, jak to tylko możliwe. Postaw na aktywność fizyczną jaką
lubisz. Jeśli nie masz ulubionego sportu wybierz ten, który zawsze chciałaś/-eś
spróbować. Początki zawsze są trudne, czy to w sporcie, czy w diecie. Wystarczy
tylko chcieć, a efekty przyjdą same, nawet bez wielkich poświęceń.